czwartek, 29 października 2015

Śnieżka

Bardzo dawno temu żył sobie mąż z żoną. Nic by im nie brakowało do szczęścia, gdyby mieli dzieci. Byli już bardzo starzy, a dzieci jak nie mieli, tak nie mieli.
    Nadeszła zima, spadł puszysty śnieg prawie po kolana. Dzieci wybiegły na ulicę, krzycząc z uciechy, i zaczęły lepić bałwana ze śniegu.
    Staruszkowie przez okno wyglądają ze smutkiem i myślą o swojej doli...
    – A może i my ulepimy sobie bałwana? – powiada dziadek.
    – Staryś a głupi, i po cóż nam bałwan? – śmieje się babka.
    – Będziemy mieli dziecko ze śniegu, skoro nam los innego odmówił.
    – Niech i tak będzie – zgodziła się staruszka.

środa, 28 października 2015

O tym, jak rycerz Florian Szary herb Jelita zdobył

W niedzielne popołudnie, po tęgiej polewce, rozsiadł się na modrzewiowym ganku pan Florian. Rozsiadł się, dmuchnął w wąsy, chudobę zrachował, co kręciła się po obejściu pobekując, gdacząc i znużony sytością, rychło drzemkę uciął.
      — Tatulu!
     — A co?
     — Kurz na gościńcu. Jacyś zbrojni prosto ku nam śpieszą. Pewnikiem olszyński dziedzic!
     — Co? — skoczył na nogi pan Florian Szary i porywając ze ściany ciężki miecz po ojcach, zjeżywszy się jak wilk, na podwórzec ruszył.
     — Wrota — ryknął głosem tak strasznym aż dziw, że od jego donośności nie zawarły się same.
     — A bójże się Boga! — jęknęła połowica — chcesz samowtór z otrokiem  przeciw sile stawać?!
     I dalejże za kaftan lniany odciągać małżonka, za ręce obłapiać i burczeć nad uchem. 
     — Czyś się szaleju  opił? O święci nazareńscy, co my teraz poczniem?

wtorek, 27 października 2015

O śpiących rycerzach pod Giewontem

Hej, góry nasze góry, że nie ma piękniej­szych! Strzeliste, rysujące wierchami błękit, pełne tajemnic, skarbów zapomnianych, le­gend, o których wiatr szepcze i w bacówkach bają starzy górale. A bają tak:
      Dawno temu, za panowania króla Chrobrego, a może jeszcze dawniej, przez Tatry ciągnęło wojsko. Blask słoneczny złocił im zbroje, a chrzęst wokół szedł taki, jak wtedy, gdy halny kładzie bór prastary. Chrobre to było wojsko, lecz strudzone bojem. W szczerbach mieli miecze, zgniecione puklerze i niejednemu krwawe płótno zwisało z ramienia. Anioł ich wiódł skrzydlaty, przez doliny prowadził, aż w końcu stanęli pod Giewontem.
      — Tu spoczniemy — rzekł do drużyny i na jego znak przed zdumionymi wojami rozstą­piły się skały. Otwarła się przed nimi olbrzy­mia pieczara, w której niejeden hufiec cały by się zmieścił.

poniedziałek, 26 października 2015

O tym, jak słowiańscy bogowie Mohortowych rycerzy przed Niemcami ratowali

Na krańcu ziem naszych, kędy rzeka Odra wody w morzu topi, żył mężny rycerz Mohort. Sławny był bardzo, bitny, więc choć wieki minęły, wciąż żyje w legendzie. Co wieczór fala odrzańska szepcze o nim fali i cicho szumi wiekowa puszcza.
     Dzielną drużynę miał Mohort i wszyscy krzepko dzierżyli włócznię nie chybiając celu. Nie było lepszych do miecza, a z łuku, czajkę w locie każdy z nich trafiał jedną strzałą. Pod taką strażą spokojnie się żyło w słowiań­skich osadach. Niewiasty jantar zbierały, tkały płótno, przędły. Ziemia rodziła, mnożyły się stada. Dzieci do boru chodziły bez trwogi, chyba niedźwiedzia strzegąc się lub wilka. Mohort zaś z wojami tropił w lesie zwierza i w kontynach[1] bogów słowiańskich nie gasł święty ogień.
      Sława plemienia szła po okolicy, kupcy ją wieźli dalej, w obce kraje.
      Tak było do czasu, kiedy Niemcy wielką siłą napadli na ziemie przyodrza. Pierwszy ich zobaczył młody Borko, co do zagrody bartnika zachodził i przegadywał się z Rewą, piękną jego córką. Gdy w krzakach malin obcy szłom[2] ujrzał, w łeb zdzielił tęgo, aż chrupnęły kości, potem dwóch jeszcze na zie­mię powalił i dziewkę porwawszy pomknął do osady.

niedziela, 25 października 2015

O tym, jak rycerz Lassota pokonał tatarskiego chana

Dzwon bił na trwogę. Jęczał żałobnie i ostrzegał tych, co nie zdołali umknąć. Ba, umknąć! Ale gdzie? I tu ich już widziano, i tam! Nie chronił przed nimi las i ostrokoły, ni fosy. Niczym burzliwa, spieniona rzeka płynęli od wschodu. Zagarniali sioła, zagrody, pustosząc, biorąc w jasyr i mordując.
      Na swych kudłatych konikach parli naprzód zdobywając po drodze Przemyśl, Tarnów, Kraków, aż dotarli tu, na Śląsko.
      Chmura pokryła czoło rycerza Lassoty. To, o czym myślał, napełniało go lękiem. Nie o sie­bie, cóż... lec w boju rzecz zwykła, rycerska. Ale o dziatwę, o białki, o ten tłum skłębiony, przewalający się za murami miasta. Powiódł okiem po wałach, po wieżycach zbrojnych, na których czuwali skuleni łucznicy.
      — Czy Racibórz oprze się takiej nawale? Temu mrowiu, co się w stepach zalęgło?

sobota, 24 października 2015

Baśń o wielkiej miłości

Kiedyś, bardzo dawno temu przy skrzyżowaniu dróg z DARŁOWA do SIANOWA i IWIĘCINA, na skraju lasu rósł dąb, a nieopodal - prawie naprzeciw niego -młoda, białoskóra brzoza, nieco wysunięta spośród ogromnej gromady swych sióstr. Te dwa drzewa dzieliła leśna droga, więc tęskniły do siebie. Zwłaszcza brzoza tęskniła do dębu, jak do brata, nawet żywiej jeszcze. Dąb zaś nie mógł się dość napatrzeć na brzozę jak stała biała i wiotka, pięknością swą zawstydzona. Budziła w piersiach dębu uczucie wielkie i gorące. Najchętniej podszedłby do niej, objął i niechby tak stały przy sobie blisko, zapatrzone w niebiański przestwór. Nie mogąc wszakże dotknąć się nawet listeczkami, miłowały się drzewa oczyma, gdyż i one je mają, nie dla wszystkich jednak widoczne.
      Okropnie im było niewygodnie z tymi stopami

piątek, 23 października 2015

Legenda o jeziorze Wiecznie*

Przed dawnemi laty w miejscu, gdzie dziś rozlewa głębokie wody jezioro Wieczno, wznosił się okazały zamek. Wspaniałym swym widokiem wzbudzał niegdyś podziw i zdumienie mieszkańców pojezierza. Okazałe baszty narożne, mury sążnistej grubości, fosy z wałami i mosty zwodzone czyniły zamek nietylko pięknem siedliskiem, ale i opoką niezwyciężoną. Przynależnością zamku były rozległe pola i lasy, ciągnące się na milowe odległości. — Właścicielem zamku był młody i dumny hrabia. Niewiele troszczył się o zarządzanie swemi wielkiemi dobrami, pozostawił to w zupełności swoim podwładnym, którzy z majątku ciągnęli głównie dla siebie korzyści. Najwięcej czasu spędzał młody hrabia na polowaniu. Z namiętnością oddawał się wraz z orszakiem przyjaciół łowom. Przyjaciół tych, w miarę, jak rosła sława i rozrzutność hrabiego, przybywało coraz to więcej. 

czwartek, 22 października 2015

Na początek

Stary Daczyk, siwy i pochylony, podobnie jak jego stara, drewniana chëcz słomianym dachem pokryta, z której zwykł przez maleńkie okienka spoglądać na piaszczyste wydmy nadbrzeżne i morze, wyszedł jak co rano popatrzeć na siny obłok i zmaganie się spienionych fal, przypominających białe kwiecie na zielonej łące.
      Wypatrywał, czy jakiś okręt nie kołysał się na modrej tafli wód i nie borykał się z żywiołem. Ale naprawdę nie interesowały go ani losy, ani bieg okrętów. Od chwili gdy jako wysłużony marynarz po latach służby osiadł w rodzinnej wiosce, już tylko z daleka spoglądał na przepływajqce okręty. Przyniósł z sobą trochę grosza uciułanego przez lata swej służby marynarskiej – bo jako Kaszuba był oszczędny i bezmyślnie pieniędzy nie trwonił – kupił opuszczoną chatę, cokolwiek ją wyreperował i zwerbował do siebie swoją piętnastoletnią siostrzenicę Barbarę, która mu załatwiała nieliczne jego ,,obrządki domowe".

środa, 21 października 2015

O rycerzu Wszeborze, królu Łokietku i krakowskich gołębiach

Gołąb wzbił się w powietrze. Zatoczył koło, a potem szybując nad białymi skałami po­mknął wprost ku miastu. W chwilę później je­go gruchanie wypełniło dziedziniec jednej z krakowskich kamienic. Na głos gołębia rycerz Wszebor ocknął się z zadumy. Pchnął okiennicę i zwabiwszy ptaka kilkoma ziarenka­mi grochu, łagodnie ujął go w dłonie. Zręcznie wyłuskał przywiązany do nogi posłańca zwi­tek i rozwinąwszy począł go czytać
      — Przebóg! — gwałtownie podniósł głowę — przebóg, to już dziś!
     I zrywając się zerknął w stronę drzwi: — Kaźko! Kaźko!
     Na jego wołanie wychynęła z nich postać chłopca. Wszebor odetchnął z ulgą.

środa, 14 października 2015

Baśń o dwu braciach

Byli dwaj bracia: biedny Iwan i bogaty Alosza. Bogaty miał dużo ziemi i wielkie stada owiec, a biedny – jak to biedny – bywały dni, że nie miał nawet kawałka chleba.
Pewnego dnia Iwan nie mógł już dłużej słuchać płaczu swych głodnych dzieci i poszedł do bogatego brata prosić o chleb.
      – Daj mi, bracie, choćby małą miarkę mąki, dzieci puchną z głodu.
      – Wynoś się – ofuknął go Alosza – jeszcze mi tu dzieci przestraszysz, ty głodomorze!
      Wrócił Iwan smutny do domu.
      – Pójdę w świat, żono, szukać chleba.

poniedziałek, 12 października 2015

O tym, jak diabeł Rokita przywdziawszy postać rycerza Łukasza Słupeckiego wielkie brewerie wyczyniał

Za panowania króla Władysława Warneńczyka żył w Słupcy chciwy rycerz. Wiosek miał kilka, talarów garniec kopiasty, ale panu Łukaszowi, bo takie na świat imię sobie przyniósł, i tego było mało. Niejedną noc przedumał, jak by tu fortunę swoją powiększyć, aż wreszcie, któregoś wieczora, ledwie północ wybiły zegary, stanął przed nim diabeł. Strój miał szlachecki, choć pocerowany, przy boku karabelę, a wąs na pół gęby!
      — Czołem, panie bracie — pozdrowił imć pana Łukasza i dwornie uchylił barankowej czapki. — Rokita sum!
      — Rokita? — zdumiał się pan Łukasz i sięgając do komina, po płonącą żagiew, poświecił nią wokoło. — Nie wołałem waści!