czwartek, 22 października 2015

Na początek

Stary Daczyk, siwy i pochylony, podobnie jak jego stara, drewniana chëcz słomianym dachem pokryta, z której zwykł przez maleńkie okienka spoglądać na piaszczyste wydmy nadbrzeżne i morze, wyszedł jak co rano popatrzeć na siny obłok i zmaganie się spienionych fal, przypominających białe kwiecie na zielonej łące.
      Wypatrywał, czy jakiś okręt nie kołysał się na modrej tafli wód i nie borykał się z żywiołem. Ale naprawdę nie interesowały go ani losy, ani bieg okrętów. Od chwili gdy jako wysłużony marynarz po latach służby osiadł w rodzinnej wiosce, już tylko z daleka spoglądał na przepływajqce okręty. Przyniósł z sobą trochę grosza uciułanego przez lata swej służby marynarskiej – bo jako Kaszuba był oszczędny i bezmyślnie pieniędzy nie trwonił – kupił opuszczoną chatę, cokolwiek ją wyreperował i zwerbował do siebie swoją piętnastoletnią siostrzenicę Barbarę, która mu załatwiała nieliczne jego ,,obrządki domowe".
      Było to już późną jesienią, wiatry burzliwe wiały po morzu i po pobliskim lesie. Naraz wicher zadął z innej strony i wionąwszy lodowym podmuchem, przyniósł całą chmurę płatków śniegu.
      Prawie równocześnie ukazał się jakiś obszarpaniec, dość niskiego wzrostu, z długą brodą i salutując po wojskowemu rzekł po kaszubsku:
      – Jem Jakusz, powstaniec z południowych stron, Kaszuba. Włócziłżem sę po różnych krajach, przë ostatku, cziéj powstanie sę nie wiodło, udało mnie sę przedrzéc bez granicę i szukóm terô bezpiecznégo miejsca, gdzebëm przënômni bez czas grozny zëmë mógł są jakos schronic. Gbur Owsnica, pewnie wóm znóny, przësłôł mnie do was, uwôżając, że tu bëłobë nôsposobniészé miescę.
      – Miescô u mnie je dosc – odrzekł Daczyk – Barbara napôli w piécku i ugotuje strawę. Téc ma jesma wszëscë jedny wiarë polsczi jako Kaszubi. Ale co më bez ten dłudzi czas zëmowi będzema robiła?
      – Ech, o to ju je nômniéjszi kłopot. Owsnica mnie powiödôł, że żesce jezdżëli po różnych daleczich krajach i chętnie opowiôdôce o różnych dzejach, jôżem téż w moji włóczędze z niejdnégo pieca chléb jôdł, jeżeli bił, i téj żem téż nazbierôł sporo różnych gôdk. To starczi nama.
      – No, to może jo! Jô rôd opówiôdóm, le no ni ma kogo, cobë mnie chcôł słuchac, bo moja Barbara ju je z inny masë, jak ma starzi i staré powiôstczi, chtórnych moji włóczędze z niejednégo pieca chléb jôdł, jeżeli bił, żesma słucheli chętnie całimi dniami i wieczorami jaż do pózny nocë, czekawich bôjk i opowiôstk. Woli za to jisc, jak młodzéż dziséjszô, na szprëchë i tarachë. Ale za to tu przindze czasem starô Jula ze wsë, a téż mój znajómk Owsnica, a czasem téż zwali sę calô wies, abë cos czekawégo posłuchac. A trochę niejeden także cos od sebie dorzucy... Jo, to nóm na jednę zëmę starczi.
      I tak Jakusz zamieszkał w starej chacie u Daczyka i obaj, przy udziale nieraz też innych mieszkańców wioski opowiadali najrozmaitsze baśnie, gadki i opowiastki, których na Kaszubach tak wiele.

Za: Franciszek Sędzicki, Baśnie kaszubskie, Gdańsk 1987

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz