piątek, 6 listopada 2015

O tym, jak Mikołaj Powała z Taczewa kłam zadał krzyżackiemu rycerzowi

       — Ja, Herman z Wirtembergii, pozywam cię, panie, na sąd! Abyś tu przy wszystkich potwierdził, jako to w bitwie pod Koronowem do niewoli wzięty, a potem wypuszczony na słowo, nie stawiłeś się w oznaczonym miejscu i czasie...
      Słowa niemieckiego rycerza dudniły jak w studni. W sali trybunału powoli zapadał zmierzch. Na znak woźnego pachołkowie wnieśli łuczywa, a ich blask złoty, chybotliwy, jął pełgać po ścianach, sprzętach i sklepieniach.
      Powała objął wzrokiem rozjaśnioną salę. Jego spojrzenie prześliznęło się po postaci oskarżającego go rycerza i powędrowało ku stołowi. Siedzieli tam Kuno von Lamsdorf, gruby komtur Emrich i dwaj polscy rycerze: Dziewit z Pasłęka i Dulęba Czarny. Ich rolą było rozsądzić spór między Polakiem i skarżącym go właśnie rycerzem Hermanem.
      — ...i tak, czci uchybiwszy, więzów przyjąć nie chce! — głos rycerza zakonu brzmiał mocno i czysto.
      — Jako pies łże Niemiec — zerwał się Powała i ręka sama jęła macać korda — Więzy jeno ten musi przyjąć, kto był pokonany! I my znamy obyczaj i rycerskie prawo! Niechaj mi stanie!
      — Ostawcie, panie — pochylił się Dziewit. — Nie możecie go pozywać wpierw, nim sąd was uzna!
      — Uzna! Uzna! Znam ja ich — mruknął znowu rycerz. — Swojego stronę trzymają! Widno jak na dłoni!
      — Nie gadajcie tak, panie! Prawi to rycerze i żaden z nich nigdy nie przysięgał krzywo.
      Ale tę uwagę zmilczał już Powała i słuchając Krzyżaka w myślach się zagłębił. Spotkali się pod Koronowem, a jakże, nie przeczy! Lecz nie tak było jako pies ten szczeka! Łasy widać na okup. I z oczu mu patrzy, że za garść srebra macierz by nawet Żydowi odstąpił!
      Przed oczyma Powały przemknął obraz bitwy. Ranny był wówczas, ale kopii dobył i Krzyżakowi w pojedynkę zdzierżył. Trzy razy się zwarli, a gdy pękł mu popręg, tatarską modą z siodła się ześliznął i z toporem w garści czekał na Krzyżaka. Prawda! Niemiec kopię odrzucił i z konia zeskoczył, ale choćby i nawet z kopią nań nacierał, z pomocą bożą dałby mu też radę.
      Spojrzał na swoje ręce zaciśnięte w pięści. Jeszcze nie uszła z nich krzepa. Nawet jedną tylko mógłby Krzyżaka w górę podnieść w zbroi, ale wtedy był ranny. I ów Herman z Wirtembergii śmiało, zaiste śmiało jął sobie poczynać. Mdlało mu ramię, którym dźwigał tarczę i krew spod naramiennika do garści mu ciekła.
      Niemiec widać coś wyczuł, bo walił jak młotem i tak się zmagali, aż pot oblewał ich twarze, aż rozpalone słońcem blachy parzyć poczęły mocno zmęczone ciała
      — Wstańcie, rycerzu — trącił go znów Dziewit — teraz na was kolej. Mówcie, jeno prawdę!
      Podniósł się z ławy Mikołaj Powała i ku stołowi powoli postąpił. Sięgnął do krzyża, który stał na środku i głosem niedonośnym i z powagą zaczął:
      — Przysięgam na cześć mą i na ten krucyfiks, żem nigdy temu rycerzowi w niczym nie uchybił. Nie pokonał mnie w boju, chociaż byłem ranny, co ciury i pachołkowie wnet poświadczyć mogą!
      Nie pokonał — zadrwił rycerz Herman. A to, co? — wyciągnął ku Powale rękę. — Jeżeli to nie wasz pątlik, to czyj on, rzeknijcie?!
      Powała rozpoznał pątlik i w oczach mu stanął obraz Dąbrówki, córki Włostkowica, która mu ową siatkę na odjezdnym dała. Klęczał wtedy przed nią niczym przed boginką. Pamiętał zapach i białość jej dłoni, gdy mu go sama u hełmu wieszała.
      — Mój jest — odparł spokojnie i zwinął go w garści.
      — Wasz? — podskoczyli za stołem krzyżaccy rycerze. — Jeśli on wasz jest, jako nam prawicie, tedy i zwycięstwo rycerzowi Hermanowi sami, własnymi usty teraz przyzna-jecie. Bo czyż rycerskim obyczajem nie ślubowałeś panie, że pątlika owego strzec będziesz jak oka? Czyż nie przysięgałeś tej nie znanej nam pani, iż tego, kto ośmieli się wyciągnąć doń rękę, pozwiesz na topory, kopie czy miecze?!
      Wyraz triumfu zalśnił w oczach Hermana.
      — Powiedzcie tedy — ciągnął rycerz Kuno
      — jak by go inaczej rycerz Herman posiadł? Jeśliście mu go sami nie oddali z trwogi, to jeno na pokonanym mógł ci on go zdobyć!
      Pobladł Powała na taką obelgę. Brew ściągnął w gniewie i już się zdawało, że wybuchnie. Lecz przemógł się raz jeszcze, zaplótł palce, aż mu pobielały, i zaraz głosem stalowym, że mróz szedł po sali, przemówił:
      — Kłamie rycerz Herman. Nie mógł mnie pokonać, jako i teraz nie dałby on rady.
      — Ale was przecie w bitwie z konia zwalił — krzyknął przerywając Powale nagle komtur Emrich.
      — Nie zwalił, panie, jeno pękł mi rzemień. A ja, nie chwalący, tego tu rycerza mógłbym w jednej garści trzymać trzy pacierze, jako tę ławę dźwigam.
      I tu, ku zdumieniu obecnych na sali. Powała z Taczewa podniósł ciężką ławę, jakiej dwóch pachołków ruszyć nie umiało, i niczym piórko uniósł ponad głowę.
      Szmer poszedł po sali na widok takiej siły, lecz Powała na to nie zwracał uwagi. Postawił ławę i przemówił znowu.
      — Zaś co do pątlika. Upadł mi on w bitwie. Co się niejednemu nieraz przytrafiło. Ale wy, panie — spojrzał w twarz Hermana — niegodnym postępkiem i tą w sądzie mową skarżycie mnie o to, żem więzów nie przyjął, zaś sam jak rozbójnik bogactwa patrzycie! Bogactwa, powiadam, nie rycerskiej sławy!
      Bo czyż nie jest zwyczajem, panowie sędziowie, że w sprawach rycerskich, turniejach i walkach, gdy takie ozdoby na ziemię upadną, nigdy ich nie podnoszą walczący rycerze. Lecz chwytają je smyki, szubrawcy i tacy, co godność rycerską mają sobie za nic!
      Rozsądźcie w waszym sumieniu całą rzecz, panowie! Ja, com miał do powiedzenia, wszystko powiedziałem.
      Gdy umilkł polski rycerz, szum podniósł się w sali.
      — Prawda! Prawda! — wołano. — Rację ma Powała!
      A i sąd, choć po długiej naradzie, wyrok ustanowił, oddalając żądania krzyżackiego rycerza.

Za: Jan Kasprowicz, Klechdy domowe. Nasza Księ­garnia, Warszawa 1970.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz