piątek, 23 października 2015

Legenda o jeziorze Wiecznie*

Przed dawnemi laty w miejscu, gdzie dziś rozlewa głębokie wody jezioro Wieczno, wznosił się okazały zamek. Wspaniałym swym widokiem wzbudzał niegdyś podziw i zdumienie mieszkańców pojezierza. Okazałe baszty narożne, mury sążnistej grubości, fosy z wałami i mosty zwodzone czyniły zamek nietylko pięknem siedliskiem, ale i opoką niezwyciężoną. Przynależnością zamku były rozległe pola i lasy, ciągnące się na milowe odległości. — Właścicielem zamku był młody i dumny hrabia. Niewiele troszczył się o zarządzanie swemi wielkiemi dobrami, pozostawił to w zupełności swoim podwładnym, którzy z majątku ciągnęli głównie dla siebie korzyści. Najwięcej czasu spędzał młody hrabia na polowaniu. Z namiętnością oddawał się wraz z orszakiem przyjaciół łowom. Przyjaciół tych, w miarę, jak rosła sława i rozrzutność hrabiego, przybywało coraz to więcej. 
      Huczne były zabawy rozpasanego towarzystwa. — Ciche zazwyczaj okolice przerażały w dzień gromkie okrzyki i nawoływania myśliwych i głośne ujadanie psów i ogarów myśliwskich. W nocy natomiast rozbrzmiewały wesołe pieśni i grzmiały wiwaty ucztującej młodzieży. Po pewnym czasie zaległa martwa cisza komnaty zamku, a w kniejach umilkły odgłosy trąb myśliwskich i wrzask polujących. Głucha wieść niosła, że hrabia, gnany żądzą przygód, wyruszył wraz z królem na dalekie wyprawy wojenne. Mijały miesiące i lata, a o nim wszelki słuch zaginął. Aż w pewien pogodny letni dzień, jak grom gruchnęła po wsi wieść, iż hrabia wrócił. Wraz z nim przybyła piękna niewiasta, jego małżonka. Poddani, którzy uginali się pod jarzmem ciężkich prac, z radością witali młodą dziedziczkę. Żywili bowiem nadzieję, że będzie im sprawiedliwą i łagodną panią, a z czasem stanie się duchem opiekuńczym sponiewieranych i uciśnionych wieśniaków. 
      Zawiedli się jednak w swych nadziejach. Młoda hrabina, natura nieustępliwa i gwałtowna, nietylko że wymówiła służbę ekonomom, ale rozpędziła całą służbę folwarczną i poczęła sprowadzać robotników z odległych wsi. Hrabia, zajęty swojemi sprawami, pozwolił małżonce rządzić według własnego upodobania.
      Tak minął rok za rokiem. Majątek hrabiowski wzrastał i powiększał się coraz bardziej. A jednak było coś, co mąciło ich szczęście Daremnie wyczekiwali potomka, przyszłego dziedzica wielkich dóbr. Hrabia, aczkolwiek z początku pogodzony z losem, z czasem jednak sposępniał. I rozpoczęła się gehenna pożycia małżeńskiego. Dzień za dniem pogłębiała się między małżonkami przepaść. Hrabia począł zaniedbywać żonę i szukał zapomnienia na polowaniu. Podrażniona tem hrabina, wylała swój gniew na dziewczętach dworskich i służbie folwarcznej. W duszy jej z czasem zaczęły nurtować coraz straszniejsze myśli, aż wreszcie rozszalała jakaś burza zła i niszcząca wszystko, co było ludzkie, wszystko, co miało pogodną twarz i uśmiech. W zamęcie tych okropnych myśli wypatrywała ofiary, aby w nią ugodzić. Znalazła ją w osobie młodej służącej, która prosiła dziedziczkę o zezwolenie na ślub z umiłowanym przez nią młodym wieśniakiem. W napadzie gwałtownego wzburzenia kazała ją wobec całej służby wysmagać. Biedna dziewczyna nie mogła przeżyć hańby. Znaleziono w kilka dni później jej trupa w pobliskim stawie. Matka, klęcząc nad zimnemi zwłokami jedynego dziecka, w bezgranicznej rozpaczy przeklęła nielitościwą panią.
      Nadszedł dzień Zielonych Świąt. Wiosną tchnęła już ziemia, zazieleniły się łąki bujną trawą, zioła zakwitły tysiącem kwiatów, a w sercach ludz­kich zagościła radość i wesele.
      W zamka panował dziś od rana ruch. Hrabia już o świcie wyjechał w gronie przyjaciół do pobliskiego miasta, Brodnicy. Hrabina natomiast przygotowywała się do wyjazdu na nabożeństwo świąteczne w parafjalnym kościele. Karoca oczekiwała już przed głównem wejściem. Dumne rumaki parskały i rwały się nerwowo naprzód. Wreszcie otworzyły się podwoje pałacu i do powozu wsiadła hrabina. Rozległ się głośny trzask bicza i pojazd przez otwartą bramę wytoczył się w długą aleję. Czwórka białych koni, cudnie dobrana, chyżo mknęła naprzód. Pojazd toczył się teraz drogą wiejską, pełną jam i rozpadlin. Nagle stało się coś niezwykłego. W pewnej chwili koła karocy zapadły się w jamę, pełną miękkiego błota. Kopyta koni również ugrzęzły głęboko w mule. Pojazd stanął. Tymczasem z powstałych otworów przedzierała się, głośno pluskając, woda, a w krótkim czasie utworzyła się ogromnej wielkości kałuża. Ze świstem padały uderzenia batem na wspinające się konie. Daremnie... Karoca nie ruszyła z miejsca. — Tymczasem coraz głębiej zapadał się pojazd, coraz głośniej rozlegały się wołania hrabiny o pomoc, coraz okropniej klął na swym koźle woźnica. Już sączyła się mulista woda do powozu. Spienione konie rwały uprząż, stawały dęba, zrywały się jak oszalałe z rozwianemi grzywami. Jakieś siły niewidzialne wyciągały drapieżne szpony, otwierały się jakieś tajemnicze przepaście. W duszy hrabiny wzbudził się obłąkańczy lęk przed śmiercią. Zlana śmiertelnym potem, niezdolna ruszyć się z miejsca, bliska obłędu, z rozszerzonemi źrenicami wpatrzyła się w dal. Zdawało się jej, że słyszy wszędzie jakieś śmiechy szatańskie, jakieś złowrogie syki. Zrozumiała, że wszystko stracone i że nadeszła ostatnia jej godzina. Odwróciła się, aby raz jeszcze spojrzeć na zamek. Ale zamku już nie było. Widziała tylko ogromny słup dymu i słyszała ogłuszający huk zapadających się ścian pałacu.
      Karząca ręka i tu dokonała dzieła sprawiedliwości. Hrabina jęknęła rozpaczliwie, osunęła się powoli, a po chwili słychać było tylko głuche bulgotanie. Nieszczęsna znalazła zimny grób w bezdennej, grząskiej toni. Gdy hrabia wrócił, dostrzegł z przerażeniem na miejscu, gdzie stał zamek, srebrzystą taflę jeziora Ludzie jego, którzy wszyscy uszli z życiem, opowiadali mu o zagładzie zamku i okropnej śmierci małżonki. W pobliżu miejsca strasznego wypadku kazał hrabia zbudować kaplicę, a resztę żywota poświęcił służbie Bożej. Po śmierci jego zapadła się kaplica, a dzwony zatopiły się w pobliskiem jeziorze. Mrok wiecznej ciszy i niezakłóconego spokoju pokrywa dziś to miejsce. Tylko czasem w ciepłe i jasne noce księżycowe słychać wydobywające się z głębi jeziora posępne i żałosne odgłosy dzwonów.
      Głuche te dźwięki są jakby echem z za grobów, jakby smutną skargą i ostrzegawczem wołaniem dla złych i nielitościwych ludzi.
Jo—ska.

*Źródło: „Kalendarz Łąkowski” na rok 1934, bezpłatny dodatek do „Drwęcy” w Nowem Mieście, s. 20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz