czwartek, 19 listopada 2015

O tym, jak nadobna Halszka wzgardziwszy miłością pasowanych rycerzy pokochała Jaśka, który, choć nie nosił ostróg, odwagą i męstwem wszystkich ich przewyższał

Za panowania Jagiellonów żył w ziemi poznańskiej wojewoda Górka. Dumny był wielce i taki bogaty, że jego bogactw nikt nie mógł zrachować. Niczym władca udzielny rządził swym dominium, a z jego słowem, nawet w Krakowie, sam król jegomość musiał się liczyć!
      Drżeli przed nim wrogowie, a i wśród przyjaciół na myśl o niełasce niejednemu frantowi zadzwoniły zęby.
      Jedyna Halszka, córka wojewody, wokół malutkiego paluszka potrafiła owinąć wielmożę i niczego jej pan Górka odmówić nie umiał. Chciała złotogłowiu — wnet miała go furę! Zapragnęła italskich muzyków, a już w parę niedziel później włoska kapela cichym, zdawałoby się nieziemskim graniem napełniała zamkowe komnaty.

środa, 18 listopada 2015

O tym, jak rycerz Mikołaj jednego opętania się zbywszy za sprawą dziewki Miłej rychło w drugie popadł

W wiosce opodal Żarek, co ją po dawnemu Przewodziszowicami piszą, żył sobie przed laty rycerz Mikołaj. Po ojcu odziedziczył rodowy kasztel, który — choć niewielki — na tak stromej wzniesiony był skale, że jeno głodem dobywać się dawał.
      Ale młodemu Korniczowi, bo takie nazwisko wziął z zamkiem po rodzicu, nie w głowie było wojenne rzemiosło. Jego płową łepetynę zaprzątały sprawy tak dziwne, że jakby nie miarkować... słowem był odmieńcem. Wiedziano o tym nie tylko w Przewodziszowicach, ale i w całej okolicy. Zaś co starsi wytężali pamięć, by przypomnieć sobie, która to z leśnych staruch rzuciła przed laty na dzieciaka urok i nadpsowała mu rozum.
      Od dzieciństwa tedy był Mikołaj strapieniem dla rodzicieli. Jeszcze za życia jaśnie dziedziczki wodzono go do znachorów i babek. Jedna z nich, co ją z dawien dawna Mądrą zwano, ujrzawszy chłopaka i zerknąwszy spod krzaczastych brwi w jego nad podziw bystre, przenikliwe oczy, wzruszyła ramionami i rzekła.

O tym, jak rycerz Janko w kasztelance się rozmiłował

Niedaleko jurajskiej wsi Piaseczno góruje nad okolicą straszna i sławna skała Okiennik. Sławna, bo przed wiekami w jej jaskiniach miano ukryć nieprzebrane skarby. A straszna, bo... Chyba jeszcze za panowania Piastów, żył na ziemi myszkowskiej pan wielce bogaty, a jeszcze bardziej niż bogaty — okrutny. Z kilku zamków, którymi władał, za gniazdo wybrał sobie Morsko. Lecz nie orli, a jastrzębi cień padał z niego na włościan mozolących się w jego dobrach.
      Kasztelan[1] hulał, majątek trwonił. A gdy mu dukatów w szkatule brakło, z poddanych swoich pot krwawy wyciskał, kupców po traktach łupił i sąsiadów zajeżdżał. Tych krzywd i łez, które z jego powodu wylano, tuzin rachmistrzów nie zliczyłby do końca świata. Dość powiedzieć, że był grzesznikiem tak zapiekłym, iż nie zmienił się nawet wtedy, gdy żona powiła mu córeczkę. Jasną, po czym nie mogąc ubłagać męża, by na drogę cnoty wrócił, co rychlej pożegnała się z tym światem.

wtorek, 17 listopada 2015

O zaklętych rycerzach

Tysiąc lat temu, nad brzegami Bobru, wśród puszcz nieprzebytych żył rycerz Trzaska. Wielkiej sławy był wojem i sam książę Mieszko miłował go za prawość, odwagę i męstwo. Niejedną wojnę odbywali razem i w proch ścierali niemieckie zagony. A kiedy po ojcu Bolko zwany Chrobrym, drużynę książęcą na bój jął prowadzać, przy jego boku nie brakło Trzaski.
      Tak mijały wiosny, lata i jesienie. Czas giął plecy rycerza i głowę mu szronił, aż dnia któregoś poczuł, że jest stary.
      — Panie mój — pochylił się przed księciem — służyłem wiernie i tobie, i ojcu twemu, ale dziś ręka ma drżąca, ciąży szczyt i zbroja!
      Żal ścisnął serce księcia Bolesława. Miecz swój odpasał z rękojeścią złotą i pełen smutku podał go Trzasce.
      — Weź go, rycerzu, by ci przypominał jak bardzo byłeś i jesteś mi drogi. Wracaj pod dach swój i gdy sił nie starczy, choćby radą wspieraj dalej moje rządy!

O tym, jak wojewoda poznański Maciej Borkowic króla Kazimierza srodze rozgniewał

Zdarzyło się to wszystko w czasach, kiedy Olsztyn, nie opodal Częstochowy leżący, nie był jeszcze ani wsią, ani miastem, tylko prawdziwie królewskim gniazdem, z którego głos Kazimierzowej straży jednako donośnie niósł się na śląską i krakowską ziemię.
      Dźwięk olsztyńskiego rogu mroził serca rabusiów i złoczyńców, a włościanom i wędrownym kupcom nierzadko za miecz i tarczę stawał. Tak działo się z woli króla, który będąc nieprzyjacielem wszelkiego bezprawia, nie omieszkał ku jego wytępieniu najgorliwszych dołożyć starań.
      Za taką poręką z roku na rok bezpieczniej było gościńcami wędrować, czy to na piechotę, czy konno i mało już kto w królestwie kładł głowę i mienie pod zbójecką pałką.

poniedziałek, 16 listopada 2015

O dzielnym rycerzu i jego pięknych córkach

Przed wieloma wiekami żył pewien rycerz. Dzielny był bardzo, że dzielniejszego nigdzie by nie znalazł. U boku króla latami wojował i w wielu bitwach piersią go zasłaniał. Lecz chociaż męstwem i sławą nad innymi górował, prócz konia, miecza i zbroi, majątku żadnego nie miał.
      Król bardzo go cenił za rycerską prawość, więc kiedy po wojnie nastał wreszcie pokój, przywołał dzielnego woja i rzekł doń łaskawie:
      — Blizn masz więcej niż inni i druhem mi byłeś. Sam nie wiem w ilu bitwach życieś mi ocalił. Rzeknij, czego pragniesz?
      — Niczego nie chcę, miłościwy królu, bom nie dla nagrody, lecz ojczyźnie służył.

niedziela, 15 listopada 2015

O kneziu Kraku, co się żenić nie chciał

Działo się to w czasach baśniowych, kiedy Kraków nie był jeszcze stolicą ani nawet miastem, a na jego miejscu, tuż nad samą Wisłą, wznosił się tylko niewielki, lecz warowny gródek. Władał nim kneź Krak, sławny i prawy woj, od którego imienia miejsce przyjęło swą nazwę.
      Szczęśliwie się żyło kneziowi i drużynie. Bory wokół gródka dostarczały zwierza, rzeka ryb świeżych, zaś łany uprawne, w krąg wydarte puszczy — prosa i żyta na placki i bułki.
      Pięknym młodzieńcem był włodarz Krakowa, i liczko niejedno płoniło się przy nim, i niejedne oczy zerkały ku kneziowi. Lecz cóż, Krak wolał łowy, gonitwy, zabawy!
      — Nie starym jeszcze — zbywał dziewosłębów — gdy wiek mój nastanie, przy kominie siędę. Czas będzie wtedy na żonę i dziatki.

sobota, 14 listopada 2015

O złym rycerzu i o tym, jak za swe skąpstwo został pokarany

Żył przed wiekami w Dolinie Prądnika szlachcic bogaty, lecz skąpy. Opływał w dostatki, dwór miał wielki i służby bez liku, a chociaż brakowało mu jedynie ptasiego mleka, z poddanych swoich darł skórę i za każde przewinienie srogą wyznaczał karę. Raz za razem wzywał przed swe oblicze rządcę i burczał.
      — Z torbami mnie waszmość puścisz! Cóż to, chamstwu folgujesz? W szkatule dno już widać. Jeszcze dziś masz mi waszmość podnieść poradlne[1] i pogłówne[2]. A za miesiąc podymne[3] i myto[4]!
      A to co znowu — syknął wychyliwszy się przez okno — żyto nie zebrane! Skończyć mi z tym!
      — Kiedy niedziela — skłonił się nisko rządca. — A i żytko zielone jeszcze. Niepodobna zbierać, panie!

piątek, 13 listopada 2015

O Czarnym Krzychu i o tym, jak na majestat królewski targnąć się poważył

Kupiecki wóz grzęznąc po osie toczył się wolno rozmiękłym, wiosennym traktem. Zmordowane szkapska dobywały ostatka sił, za nic mając sobie świst bata i pohukiwanie powożącego nimi pachołka.
      — Wio, wio, maluśkie — zachęcał je wozak, ale parujące chabety nie chciały przyśpieszyć. Widać było, że lada moment ustaną. I rzeczywiście, wóz toczył się jeszcze kilka staj, a kiedy koła zaczepiły o jakiś tęgi, wystający korzeń, zatrzymał się w miejscu.
      — Nie uciągną, panie — westchnął bezradnie pachołek. — Sami widzicie — obrócił się do odzianego w bobrową szubę imć pana Kopytki, krakowskiego kupca i rajcy.
      — Nie uciągną! Nie uciągną! — warknął zagadnięty, bystro przy tym rozglądając się po lesistej okolicy. — Bacz lepiej, czy daleko jeszcze do Głogowa?

czwartek, 12 listopada 2015

O tym, jak Smiertny Dąb powstańcom pomagał

Armata huknęła po raz ostatni, a potem zarywszy rozgrzaną paszczą w leśne mchy, bezgłośnie zsunęła się z lawety. Oficer ściągnął wodze i wstrzymał konia. Wraz z nim zeskoczyło z wierzchowców kilku innych powstańców.
      — Odciąć — warknął gniewnie.
      — Tak jest! — wyprężył się któryś z kanonierów.
      A gdy uwolnione z uprzęży siwki odprowadzono wreszcie na bok, oficer znów niecierpliwie rozkazał.
      — Tu, pod dębem. Prędzej!
      — ...ędzej..., ędzej... — ponaglało echo. Wiekowy dąb w milczeniu przyglądał się krzątającym postaciom. Widział jak dwóch gibkich, lnianowłosych zuchów wykopawszy dół, pośpiesznie coś weń opuściło i rąbiąc szablami olszynę, przywaliło go zieleniną. Czuł, jak na jego grubej korze znaczą to miejsce, by móc do niego trafić. A później, gdy już skończyli, przypatrywał się igrającym obłokom mgły. Nocnej, lipcowej mgły, która — ulitowawszy się nad powstańcami — czarodziejskim płaszczem okryła ich sekret.

środa, 11 listopada 2015

O tym, jak Stacho za cesarzem na wojaczkę ruszył

W lipcowy ranek roku 1812 cesarska kareta sunęła ku Grodnu. Kolebiąc się na resorach, ciągnąc ogon kurzu, przemykała chyżo wśród pól i zagajników. Od czasu do czasu zawadzała kołem o tęgi wybój, korzeń albo dziurę i wtedy powożący mameluk oglądał się z lękiem. Ale za opuszczonymi zasłonami panowała cisza.
      Bonaparte w rozpiętym mundurze drzemał w miękkim wnętrzu. Pędzili tak kwadrans, dwa, a może cztery, aż wreszcie wjechali do przysiółka. Stęknął pod kołami dylowany mostek. Spłoszyły się araby i nim mrugnąć kto zdołał, kolasa cesarska chlupnęła w bajoro.

wtorek, 10 listopada 2015

O tym, jak rycerz Gniewosz z Dalewic obraził majestat królewski i oszczerstwo swoje pod ławą odszczekał

W gospodzie „Pod Białym Krukiem" tężał gwar i wrzawa. Karczmarz i karczmarka uwijali się jak w ukropie, lecz choć szeroką strugą lały się wciąż trunki — wołano o nowe. Ledwo utoczono piwa — już żądano wina! A najgłośniej pod oknem, gdzie wśród dworskiej gromady wodził rej pan Gniewosz.
      — Heeej!, Niemcze! Mozelskiego dawaj, a żywo! Bo na wiór tu uschniem!
      Karczmarz złym okiem łypał ku stołowi, ale czapkował gęsto i grzbiet nisko schylał. Hoo, hooo! Z panem podkomorzym nie było ci żartów! A bo to raz kompana dzbanem w łeb zajechał. A świegotliwy jaki! Od rana do północka gęba mu nie milknie.
      W mig wybił więc czop z antałka i na stół postawił.
      — Vivat Rex Poloniae! — wzniósł toast pan Gniewosz, a gdy tęgo już wąsy w kielichu umoczył, spojrzawszy po towarzyszach zaczął znów szyderczo:
      — Wiecie jak go nazywa?! Niedźwiedziem litewskim!

poniedziałek, 9 listopada 2015

O tym, jak Dobko z Oleśnicy, rycerz i pisarz królewski Władysławowi Jagiełłę życie pod Grunwaldem ocalił

Bitwa wrzała. Niżej pagóra, na którym król z garścią rycerstwa baczenie mając na całość rozkazy wydawał, huk szedł i łomot. Niczym dwa przeciwne sobie żywioły ścierały się wojska polskie i krzyżackie. Falujące, skłębione próbowały się zepchnąć, lecz nadaremnie — siła jednych i drugich wciąż była zbyt wielka.
      W tym zamieszaniu i zgiełku trudno było rozróżnić dzielnych i słabych, odważnych i niewieściuchów, wszyscy bowiem jakby w jednym zawiśli tłumie. Nie cofali się wcale z miejsca, ani jeden drugiemu ustępował pola, aż gdy nieprzyjaciel zwalony z konia albo zabity, drogę otwierał zwycięzcy. Na koniec, gdy połamano kopie, wojska zwarły się ze sobą tak silnie, że już tylko topory i groty na drzewcach ponasadzane, tłukąc o siebie, przeraźliwy wydawały łoskot niczym bijące w kuźniach młoty. Jeźdźcy, ściśnieni w tłoku, tylko mieczem nacierali na siebie i sama już jedynie siła, sama dzielność przeważała.

niedziela, 8 listopada 2015

O tym, jak rycerz Krzysztof pana kasztelana gościł

Las huczał jak burza. Coraz to z trzaskiem i łomotem padały pod ciosami siekier wiekowe dęby, buki i sosny. Pół setki czeladzi od świtu do nocy uwijało się przy wyrębie, a drugie pół rwąc kamień z otwartego zbocza woziło go na oznakowane przez rycerza miejsce.
      Zamek dźwigał się w oczach, codziennie o łokieć wyższy, rósł, potężniały mury, blanki i baszty.
      — Co tam budują? — przystawali kupcy. — Czy aby nie kasztel?
      — Kasztel, kasztel! — słyszano odpowiedź.
      — Jakże to?! — dziwili się znowu. — Tu, w onej leśnej głuszy?!

sobota, 7 listopada 2015

O tym, jak rycerz Zbylut od piekła się wykpił

Niestary był Zbylut, choć czoło miał w bruzdach i wąsy spłowiałe od moczenia w dzbanie. W garści ciągle czuł krzepę i mieczem dwuręcznym niczym trzciną mógł machać na pohybel wrogom. Ale cóż z tego?! Na nic zdała się jego siła i lata wojaczki, bo kiedy do domu powrócił, z każdego kąta patrzyła nań bieda.
      Nie wzbogaciła mnie wojna — rozmyślał z goryczą. — Dwór się pochylił, zmurszał i postarzał. Pole chwastem zarosło, a służba uciekła! Smutek trapił rycerza, więc chcąc go odpędzić, zeszedł do piwnic, aby znaleźć wino.
      — Zęby choć kapkę — mruczał świecąc trzaską.
      — Wina? — zdumiał się Błażej, stary jego sługa, co wraz z rycerzem cały świat przemierzył.
      — Nie ma, jaśnie panie. Toć będzie z dziesięć roków, jak antały wyschły do imentu.

piątek, 6 listopada 2015

O tym, jak Mikołaj Powała z Taczewa kłam zadał krzyżackiemu rycerzowi

       — Ja, Herman z Wirtembergii, pozywam cię, panie, na sąd! Abyś tu przy wszystkich potwierdził, jako to w bitwie pod Koronowem do niewoli wzięty, a potem wypuszczony na słowo, nie stawiłeś się w oznaczonym miejscu i czasie...
      Słowa niemieckiego rycerza dudniły jak w studni. W sali trybunału powoli zapadał zmierzch. Na znak woźnego pachołkowie wnieśli łuczywa, a ich blask złoty, chybotliwy, jął pełgać po ścianach, sprzętach i sklepieniach.
      Powała objął wzrokiem rozjaśnioną salę. Jego spojrzenie prześliznęło się po postaci oskarżającego go rycerza i powędrowało ku stołowi. Siedzieli tam Kuno von Lamsdorf, gruby komtur Emrich i dwaj polscy rycerze: Dziewit z Pasłęka i Dulęba Czarny. Ich rolą było rozsądzić spór między Polakiem i skarżącym go właśnie rycerzem Hermanem.
      — ...i tak, czci uchybiwszy, więzów przyjąć nie chce! — głos rycerza zakonu brzmiał mocno i czysto.

czwartek, 5 listopada 2015

O królu co się nudził

Przed wielu laty żył król imieniem Niemnir, który miał wszystkiego pod dostatkiem, aż za dużo. I to mu obrzydło do tego stopnia, że życie mu się sprzykrzyło.
      Wtedy jeden z doradców poradził, żeby się zajął rządzeniem krajem. Z początku bardzo to króla zajęło i miał co robić, bo w kraju panował nieład, swary i bieda. Rychło pousuwał złych urzędników, a na ich miejsce wyznaczył dobrych ludzi, wydał rozsądne rozporządzenia i ustanowił sprawiedliwe sądy. Znalazł przy tym bardzo mądrego i uczciwego doradcę – ministra, który wszelkie sprawy obmyśleć i zarządzić potrafił, tak że król tylko nakazy podpisywać potrzebował i przynależne królowi czołobitności odbierał.

środa, 4 listopada 2015

O pochodzeniu gryfa

Dziwaczne stworzenie ten Gryf! Z postaci ni to ptak, ni to zwierz, albo jedno i drugie razem. Z przodu orzeł, z tyłu lew. A przy tym ma niby ośle uszy...
      Kiedy Pan Bóg stwarzał świat, wtedy ludziom, zanim się ułożą i zasiedzą, uczynił opiekunów. Takimi opiekunami były u nas wielkoludy, czyli po kaszubsku stolimi, istoty o kształtach i charakterze ludzkim, ale ogromnego wzrostu i siły.
      Na Kaszubach takim stolimem był Gryf. Miał postać ludzką, brodę tak dużą, że mógłby nią całe miasto jak mgłą przykryć. Brnął przez jeziora, bagna, a nawet morza, jak bocian przez płytkie pluty, chmury na obłokach zwijał jak płachty, dmuchając wywracał drzewa. Tak Gryf żył tu już długie czasy, aż zdarzyło się pewnego razu, że Stwórca wybrał się na inspekcję.

wtorek, 3 listopada 2015

O sławnej bitwie nad Worskłą, gdzie Spytko z Melsztyna zamiast na złą sławę zasłużyć wolał głowę złożyć

Wśród wysokiej bujnej zieleni stepu ciężkie hufce Witolda płynęły jak łodzie. Wiatr dął w chorągwie, rozwiewał proporce i chłodził czoła strudzonych rycerzy.
      Trzy dni już tak wędrowali naddnieprzańską ziemią, prócz trawy i ptactwa nie widząc niczego. Niecierpliwił się wielki książę i śląc wprzód swych ludzi, wciąż wyczekiwał wieści o Tatarach. Step był bezludny, ale wśród Litwinów z chwili na chwilę wzrastał niepokój.
      — My tu jako te czaple brodzim brzegiem Dniepru, zasię chanowe wojsko pewnie już gdzie indziej.
      — Tfu! — spluwali od uroku starzy wojwnicy. — Nie wymawiajcie tego jeno w złą godzinę. Toć gdyby się przeprawili na drugi brzeg rzeki, droga aż po sam Kijów przed nimi otwarta!
      Te głosy wpierw ciche, ledwo w szmer rosnące, z każdą godziną nabierały mocy. Już i starszyzna, bojarzy i książęta obawy swe połączyli w trosce o los Litwy, ów widział znaki, co krwawsze od zorzy niczego dobrego nie wróżyły wojskom. Inny przy księżycu ujrzał Białą z kosą, aż mróz szedł po kościach od tych opowieści.

poniedziałek, 2 listopada 2015

O tym, jak to rycerz Bartłomiej Brandenburczyków z Gardźca wypędził

Pięć wieków temu, kiedy książę Otton III najniespodziewaniej rozstał się z tym światem, w sławnym grodzie Szczecinie zapanował wielki smutek. Trzy dni radzono w ratuszowej sali i nie było zgody, komu władzę oddać.
      — Następców nie ostawił — wzdychał rajca Rufus — radźmy tedy, radźmy jako żywo!
      — A jak miał ostawić — gniewnie mruk­nął Hozjusz — gdy mu dopiero szło na lat dwadzieścia.
      — Rację ma! Rację — zakrzyknięto chó­rem, lecz Hozjusz dłoń podniósł, że chce mówić dalej.
      — Wszelako dziś jeszcze postanowić trzeba, komu tron Ottona oddać we władanie. Ani chybi Brandenbury już o wszystkim wiedzą. I tylko patrzeć, jak do bitwy ruszą. Smaczny to dla nich kąsek. Strzeżmy się panowie!...
      — Więc ślijmy do Wołogoszczy — znów przerwał mu Rufus. — po księcia Warcisława! Po księcia Eryka. To krew słowiańska! Precz z Brandenburami!

czwartek, 29 października 2015

Śnieżka

Bardzo dawno temu żył sobie mąż z żoną. Nic by im nie brakowało do szczęścia, gdyby mieli dzieci. Byli już bardzo starzy, a dzieci jak nie mieli, tak nie mieli.
    Nadeszła zima, spadł puszysty śnieg prawie po kolana. Dzieci wybiegły na ulicę, krzycząc z uciechy, i zaczęły lepić bałwana ze śniegu.
    Staruszkowie przez okno wyglądają ze smutkiem i myślą o swojej doli...
    – A może i my ulepimy sobie bałwana? – powiada dziadek.
    – Staryś a głupi, i po cóż nam bałwan? – śmieje się babka.
    – Będziemy mieli dziecko ze śniegu, skoro nam los innego odmówił.
    – Niech i tak będzie – zgodziła się staruszka.

środa, 28 października 2015

O tym, jak rycerz Florian Szary herb Jelita zdobył

W niedzielne popołudnie, po tęgiej polewce, rozsiadł się na modrzewiowym ganku pan Florian. Rozsiadł się, dmuchnął w wąsy, chudobę zrachował, co kręciła się po obejściu pobekując, gdacząc i znużony sytością, rychło drzemkę uciął.
      — Tatulu!
     — A co?
     — Kurz na gościńcu. Jacyś zbrojni prosto ku nam śpieszą. Pewnikiem olszyński dziedzic!
     — Co? — skoczył na nogi pan Florian Szary i porywając ze ściany ciężki miecz po ojcach, zjeżywszy się jak wilk, na podwórzec ruszył.
     — Wrota — ryknął głosem tak strasznym aż dziw, że od jego donośności nie zawarły się same.
     — A bójże się Boga! — jęknęła połowica — chcesz samowtór z otrokiem  przeciw sile stawać?!
     I dalejże za kaftan lniany odciągać małżonka, za ręce obłapiać i burczeć nad uchem. 
     — Czyś się szaleju  opił? O święci nazareńscy, co my teraz poczniem?

wtorek, 27 października 2015

O śpiących rycerzach pod Giewontem

Hej, góry nasze góry, że nie ma piękniej­szych! Strzeliste, rysujące wierchami błękit, pełne tajemnic, skarbów zapomnianych, le­gend, o których wiatr szepcze i w bacówkach bają starzy górale. A bają tak:
      Dawno temu, za panowania króla Chrobrego, a może jeszcze dawniej, przez Tatry ciągnęło wojsko. Blask słoneczny złocił im zbroje, a chrzęst wokół szedł taki, jak wtedy, gdy halny kładzie bór prastary. Chrobre to było wojsko, lecz strudzone bojem. W szczerbach mieli miecze, zgniecione puklerze i niejednemu krwawe płótno zwisało z ramienia. Anioł ich wiódł skrzydlaty, przez doliny prowadził, aż w końcu stanęli pod Giewontem.
      — Tu spoczniemy — rzekł do drużyny i na jego znak przed zdumionymi wojami rozstą­piły się skały. Otwarła się przed nimi olbrzy­mia pieczara, w której niejeden hufiec cały by się zmieścił.

poniedziałek, 26 października 2015

O tym, jak słowiańscy bogowie Mohortowych rycerzy przed Niemcami ratowali

Na krańcu ziem naszych, kędy rzeka Odra wody w morzu topi, żył mężny rycerz Mohort. Sławny był bardzo, bitny, więc choć wieki minęły, wciąż żyje w legendzie. Co wieczór fala odrzańska szepcze o nim fali i cicho szumi wiekowa puszcza.
     Dzielną drużynę miał Mohort i wszyscy krzepko dzierżyli włócznię nie chybiając celu. Nie było lepszych do miecza, a z łuku, czajkę w locie każdy z nich trafiał jedną strzałą. Pod taką strażą spokojnie się żyło w słowiań­skich osadach. Niewiasty jantar zbierały, tkały płótno, przędły. Ziemia rodziła, mnożyły się stada. Dzieci do boru chodziły bez trwogi, chyba niedźwiedzia strzegąc się lub wilka. Mohort zaś z wojami tropił w lesie zwierza i w kontynach[1] bogów słowiańskich nie gasł święty ogień.
      Sława plemienia szła po okolicy, kupcy ją wieźli dalej, w obce kraje.
      Tak było do czasu, kiedy Niemcy wielką siłą napadli na ziemie przyodrza. Pierwszy ich zobaczył młody Borko, co do zagrody bartnika zachodził i przegadywał się z Rewą, piękną jego córką. Gdy w krzakach malin obcy szłom[2] ujrzał, w łeb zdzielił tęgo, aż chrupnęły kości, potem dwóch jeszcze na zie­mię powalił i dziewkę porwawszy pomknął do osady.

niedziela, 25 października 2015

O tym, jak rycerz Lassota pokonał tatarskiego chana

Dzwon bił na trwogę. Jęczał żałobnie i ostrzegał tych, co nie zdołali umknąć. Ba, umknąć! Ale gdzie? I tu ich już widziano, i tam! Nie chronił przed nimi las i ostrokoły, ni fosy. Niczym burzliwa, spieniona rzeka płynęli od wschodu. Zagarniali sioła, zagrody, pustosząc, biorąc w jasyr i mordując.
      Na swych kudłatych konikach parli naprzód zdobywając po drodze Przemyśl, Tarnów, Kraków, aż dotarli tu, na Śląsko.
      Chmura pokryła czoło rycerza Lassoty. To, o czym myślał, napełniało go lękiem. Nie o sie­bie, cóż... lec w boju rzecz zwykła, rycerska. Ale o dziatwę, o białki, o ten tłum skłębiony, przewalający się za murami miasta. Powiódł okiem po wałach, po wieżycach zbrojnych, na których czuwali skuleni łucznicy.
      — Czy Racibórz oprze się takiej nawale? Temu mrowiu, co się w stepach zalęgło?

sobota, 24 października 2015

Baśń o wielkiej miłości

Kiedyś, bardzo dawno temu przy skrzyżowaniu dróg z DARŁOWA do SIANOWA i IWIĘCINA, na skraju lasu rósł dąb, a nieopodal - prawie naprzeciw niego -młoda, białoskóra brzoza, nieco wysunięta spośród ogromnej gromady swych sióstr. Te dwa drzewa dzieliła leśna droga, więc tęskniły do siebie. Zwłaszcza brzoza tęskniła do dębu, jak do brata, nawet żywiej jeszcze. Dąb zaś nie mógł się dość napatrzeć na brzozę jak stała biała i wiotka, pięknością swą zawstydzona. Budziła w piersiach dębu uczucie wielkie i gorące. Najchętniej podszedłby do niej, objął i niechby tak stały przy sobie blisko, zapatrzone w niebiański przestwór. Nie mogąc wszakże dotknąć się nawet listeczkami, miłowały się drzewa oczyma, gdyż i one je mają, nie dla wszystkich jednak widoczne.
      Okropnie im było niewygodnie z tymi stopami

piątek, 23 października 2015

Legenda o jeziorze Wiecznie*

Przed dawnemi laty w miejscu, gdzie dziś rozlewa głębokie wody jezioro Wieczno, wznosił się okazały zamek. Wspaniałym swym widokiem wzbudzał niegdyś podziw i zdumienie mieszkańców pojezierza. Okazałe baszty narożne, mury sążnistej grubości, fosy z wałami i mosty zwodzone czyniły zamek nietylko pięknem siedliskiem, ale i opoką niezwyciężoną. Przynależnością zamku były rozległe pola i lasy, ciągnące się na milowe odległości. — Właścicielem zamku był młody i dumny hrabia. Niewiele troszczył się o zarządzanie swemi wielkiemi dobrami, pozostawił to w zupełności swoim podwładnym, którzy z majątku ciągnęli głównie dla siebie korzyści. Najwięcej czasu spędzał młody hrabia na polowaniu. Z namiętnością oddawał się wraz z orszakiem przyjaciół łowom. Przyjaciół tych, w miarę, jak rosła sława i rozrzutność hrabiego, przybywało coraz to więcej. 

czwartek, 22 października 2015

Na początek

Stary Daczyk, siwy i pochylony, podobnie jak jego stara, drewniana chëcz słomianym dachem pokryta, z której zwykł przez maleńkie okienka spoglądać na piaszczyste wydmy nadbrzeżne i morze, wyszedł jak co rano popatrzeć na siny obłok i zmaganie się spienionych fal, przypominających białe kwiecie na zielonej łące.
      Wypatrywał, czy jakiś okręt nie kołysał się na modrej tafli wód i nie borykał się z żywiołem. Ale naprawdę nie interesowały go ani losy, ani bieg okrętów. Od chwili gdy jako wysłużony marynarz po latach służby osiadł w rodzinnej wiosce, już tylko z daleka spoglądał na przepływajqce okręty. Przyniósł z sobą trochę grosza uciułanego przez lata swej służby marynarskiej – bo jako Kaszuba był oszczędny i bezmyślnie pieniędzy nie trwonił – kupił opuszczoną chatę, cokolwiek ją wyreperował i zwerbował do siebie swoją piętnastoletnią siostrzenicę Barbarę, która mu załatwiała nieliczne jego ,,obrządki domowe".

środa, 21 października 2015

O rycerzu Wszeborze, królu Łokietku i krakowskich gołębiach

Gołąb wzbił się w powietrze. Zatoczył koło, a potem szybując nad białymi skałami po­mknął wprost ku miastu. W chwilę później je­go gruchanie wypełniło dziedziniec jednej z krakowskich kamienic. Na głos gołębia rycerz Wszebor ocknął się z zadumy. Pchnął okiennicę i zwabiwszy ptaka kilkoma ziarenka­mi grochu, łagodnie ujął go w dłonie. Zręcznie wyłuskał przywiązany do nogi posłańca zwi­tek i rozwinąwszy począł go czytać
      — Przebóg! — gwałtownie podniósł głowę — przebóg, to już dziś!
     I zrywając się zerknął w stronę drzwi: — Kaźko! Kaźko!
     Na jego wołanie wychynęła z nich postać chłopca. Wszebor odetchnął z ulgą.

środa, 14 października 2015

Baśń o dwu braciach

Byli dwaj bracia: biedny Iwan i bogaty Alosza. Bogaty miał dużo ziemi i wielkie stada owiec, a biedny – jak to biedny – bywały dni, że nie miał nawet kawałka chleba.
Pewnego dnia Iwan nie mógł już dłużej słuchać płaczu swych głodnych dzieci i poszedł do bogatego brata prosić o chleb.
      – Daj mi, bracie, choćby małą miarkę mąki, dzieci puchną z głodu.
      – Wynoś się – ofuknął go Alosza – jeszcze mi tu dzieci przestraszysz, ty głodomorze!
      Wrócił Iwan smutny do domu.
      – Pójdę w świat, żono, szukać chleba.

poniedziałek, 12 października 2015

O tym, jak diabeł Rokita przywdziawszy postać rycerza Łukasza Słupeckiego wielkie brewerie wyczyniał

Za panowania króla Władysława Warneńczyka żył w Słupcy chciwy rycerz. Wiosek miał kilka, talarów garniec kopiasty, ale panu Łukaszowi, bo takie na świat imię sobie przyniósł, i tego było mało. Niejedną noc przedumał, jak by tu fortunę swoją powiększyć, aż wreszcie, któregoś wieczora, ledwie północ wybiły zegary, stanął przed nim diabeł. Strój miał szlachecki, choć pocerowany, przy boku karabelę, a wąs na pół gęby!
      — Czołem, panie bracie — pozdrowił imć pana Łukasza i dwornie uchylił barankowej czapki. — Rokita sum!
      — Rokita? — zdumiał się pan Łukasz i sięgając do komina, po płonącą żagiew, poświecił nią wokoło. — Nie wołałem waści!