— Heeej!, Niemcze! Mozelskiego dawaj, a żywo! Bo na wiór tu uschniem!
Karczmarz złym okiem łypał ku stołowi, ale czapkował gęsto i grzbiet nisko schylał. Hoo, hooo! Z panem podkomorzym nie było ci żartów! A bo to raz kompana dzbanem w łeb zajechał. A świegotliwy jaki! Od rana do północka gęba mu nie milknie.
W mig wybił więc czop z antałka i na stół postawił.
— Vivat Rex Poloniae! — wzniósł toast pan Gniewosz, a gdy tęgo już wąsy w kielichu umoczył, spojrzawszy po towarzyszach zaczął znów szyderczo:
— Cha-cha! — ryknęła kompania, a pan podkomorzy podochocony tym wszystkim nie zważał już na nic.
— Zbliżcie się, ichmościowie, bo to rzecz sekretna!
A kiedy głowy słuchaczy ścieśniły się w wianek, wrzasnął głosem tubalnym, aż brzęknęły dzbany.
— Powiadają, że jejmość królowa do komnat go nie puszcza, bo jej piżmem cuchnie! Po tych słowach ucichło w gospodzie. Karczmarz pobladł i wszyscy zmieszali się w koło. Jeden podkomorzy nie stracił rezonu i nowe obelgi ciskać jął na króla. Próżno wystraszony Niemiec ciągnął go za żupan i mitygowali siedzący przy stole. Pan Gniewosz z Dalewic za nic miał te prośby i coraz zuchwałej nastawał na króla. W końcu, gdy antał wina do dna już wydudlił, legł ciężko na ławie i spokojnie chrapnął.
Nazajutrz wieść o tym dotarła na Wawel. Zgniewał się król Jagiełło i do komnat ruszył, by się od samej Jadwigi wszystkiego wywiedzieć.
— Zali to prawda, żem ci tak niemiły, jako szczekają o tym psi na mieście? Powiedz królowo, w oczy mi to powiedz!
Zdumiała się Jadwiga, o czym mąż jej mówi, aż wreszcie pojąwszy oszczerstwo, zalała się łzami.
— Sam rzekłeś, panie, że to psy szczekają, jakżeby więc te słowa mogły stać się prawdą? Rzeknij, kto je powiedział, a wnet kłam mu zadam. Choćby dziś, tu, w tej sali! Każ zawołać wszystkich. Przysięgnę przy rycerstwie, biskupach, wielmożach!
Król milczał chwilę, rzecz całą rozważał, potem spojrzawszy bystro, przemówił łagodnie:
— Wierzę wam, pani. Jedno wasze słowo waży u mnie więcej niż krocie słów innych. Nie pozwolę więc na to, ażeby królowa sama kłam zadawała ohydnym oszczerstwom.
I skinąwszy na stojącego rycerza z Tęczyna, kazał winowajcę przed trybunał stawić.
Skoczył Jaśko z Tęczyna w lot rozkaz spełniać i bez najmniejszego trudu opoja odnalazł. Spał jeszcze smacznie pan Gniewosz z Dalewic, gdy go na kwaterze obudziły straże. Zdziwił się bardzo ujrzawszy pachołków, a kiedy go na dobre wreszcie ocucono, pojął, jakiego zuchwalstwa dopuścił się wczoraj.
— Nie będę was więził, boście pasowany. Przysięgnijcie tedy — rzekł Jaśko z Tęczyna — iż w miejscu i czasie przez nas oznaczonymi staniecie zaraz na pierwsze żądanie!
— Nie będę was więził, boście pasowany. Przysięgnijcie tedy — rzekł Jaśko z Tęczyna — iż w miejscu i czasie przez nas oznaczonymi staniecie zaraz na pierwsze żądanie!
— Stanę! — głuchym głosem przysiągł podkomorzy i aż czuprynę garścią z desperacji szarpnął.
Tymczasem, we dworze, na wieść o zniewadze, gniew srogi ogarnął królewskich rycerzy.
— To hańba! Hańba! — wołano. — Uwłaczył królowej! — I wnet wszyscy ruszyli, by się jej pokłonić i prosić, by zezwoliła walczyć w jej obronie.
Wzruszyła się królowa tak wielkim dowodem miłości i wierności do swojej osoby i za radą Jaśka z rycerskiego tłumu na swych obrońców wybrała dwunastu.
— Ci staną za setkę — rzekł do niej z powagą. — Nie masz bardziej prawych i dzielnych na świecie. I każdy kopią, toporem czy mieczem w gardło oszczercy słowa jego wciśnie!
Tak rzekł Jaśko z Tęczyna i powiódł królową do wielkiej sali przed rycerzy szpaler, zaś ona życzliwie gawędziła z nimi.
— Witam was, panie Zawiszo — szepnęła, przystając przy rycerzu z Grabowa, sławniejszym od sławnych — dzięki wam składam, że chcecie jak inni sławy mej bronić przed panem Gniewoszem.
W milczeniu skłonił głowę Zawisza z Garbowa, po nim Damrat z Kobylan, Powała z Taczewa, Dobko z Oleśnicy, Mikołaj Kiełbasa i przyklękając kraj sukni Jadwigi wszyscy całowali.
A w dwie niedziele potem, w stołecznym Krakowie, sąd się odbył, na którym pan Gniewosz miał oszczerstwo rzucone przy wszystkich odwołać.
Chmurny, z pochylonym czołem, kiedy się wślizgnął do sądowej sali, w niczym już nie przypominał pysznego wielmoży. Może strach go obleciał przed gniewem królewskim, może zmroziły spojrzenia rycerzy, z których żaden w pojedynkę nie miał sobie równych.
Proces był krótki, bo pozwany milczał, jeno wzrokiem błagał sędziów o łagodność. Ani śmiał się zapierać niecnego występku, jakim obraził królewski majestat.
— Da gardło podkomorzy — kiwano głowami — chyba że król i królowa łaskę swą okażą.
I słusznie mniemano, bo Jagiełło i Jadwiga nie pragnęli śmierci niecnego rycerza, jeno jego postępek chcieli napiętnować.
Tak też zrozumiał to Jaśko z Tęczyna i kiedy sprawa dobiegała końca, w imieniu królowej głos zabrał na sali.
— Zaiste srogie są przewiny imć pana Gniewosza, więc karę niełagodną niechaj sąd wymierzy! Że zaś jako pies zełgał, niechże to odszczeka! Tu, przy nas wszystkich, i wlezie pod ławę.
— Niech szczeka! Szczeka! — zakrzyknięto chórem. A trybunał owe głosy potwierdził z powagą.
Spąsowiał podkomorzy słysząc taki wyrok. Prędzej śmierci wyglądał aniżeli tego. Lecz bojąc się gniewu króla Władysława, opuścił się na ziemię i głośno po trzykroć jak kundel zaszczekał!
I tak właśnie się kończy ta dziwna historia za prześwietnym Janem Długoszem wiernie powtórzona.
Za: Jan Kasprowicz, Klechdy domowe. Nasza Księgarnia, Warszawa 1970.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz