niedziela, 8 listopada 2015

O tym, jak rycerz Krzysztof pana kasztelana gościł

Las huczał jak burza. Coraz to z trzaskiem i łomotem padały pod ciosami siekier wiekowe dęby, buki i sosny. Pół setki czeladzi od świtu do nocy uwijało się przy wyrębie, a drugie pół rwąc kamień z otwartego zbocza woziło go na oznakowane przez rycerza miejsce.
      Zamek dźwigał się w oczach, codziennie o łokieć wyższy, rósł, potężniały mury, blanki i baszty.
      — Co tam budują? — przystawali kupcy. — Czy aby nie kasztel?
      — Kasztel, kasztel! — słyszano odpowiedź.
      — Jakże to?! — dziwili się znowu. — Tu, w onej leśnej głuszy?!

sobota, 7 listopada 2015

O tym, jak rycerz Zbylut od piekła się wykpił

Niestary był Zbylut, choć czoło miał w bruzdach i wąsy spłowiałe od moczenia w dzbanie. W garści ciągle czuł krzepę i mieczem dwuręcznym niczym trzciną mógł machać na pohybel wrogom. Ale cóż z tego?! Na nic zdała się jego siła i lata wojaczki, bo kiedy do domu powrócił, z każdego kąta patrzyła nań bieda.
      Nie wzbogaciła mnie wojna — rozmyślał z goryczą. — Dwór się pochylił, zmurszał i postarzał. Pole chwastem zarosło, a służba uciekła! Smutek trapił rycerza, więc chcąc go odpędzić, zeszedł do piwnic, aby znaleźć wino.
      — Zęby choć kapkę — mruczał świecąc trzaską.
      — Wina? — zdumiał się Błażej, stary jego sługa, co wraz z rycerzem cały świat przemierzył.
      — Nie ma, jaśnie panie. Toć będzie z dziesięć roków, jak antały wyschły do imentu.

piątek, 6 listopada 2015

O tym, jak Mikołaj Powała z Taczewa kłam zadał krzyżackiemu rycerzowi

       — Ja, Herman z Wirtembergii, pozywam cię, panie, na sąd! Abyś tu przy wszystkich potwierdził, jako to w bitwie pod Koronowem do niewoli wzięty, a potem wypuszczony na słowo, nie stawiłeś się w oznaczonym miejscu i czasie...
      Słowa niemieckiego rycerza dudniły jak w studni. W sali trybunału powoli zapadał zmierzch. Na znak woźnego pachołkowie wnieśli łuczywa, a ich blask złoty, chybotliwy, jął pełgać po ścianach, sprzętach i sklepieniach.
      Powała objął wzrokiem rozjaśnioną salę. Jego spojrzenie prześliznęło się po postaci oskarżającego go rycerza i powędrowało ku stołowi. Siedzieli tam Kuno von Lamsdorf, gruby komtur Emrich i dwaj polscy rycerze: Dziewit z Pasłęka i Dulęba Czarny. Ich rolą było rozsądzić spór między Polakiem i skarżącym go właśnie rycerzem Hermanem.
      — ...i tak, czci uchybiwszy, więzów przyjąć nie chce! — głos rycerza zakonu brzmiał mocno i czysto.

czwartek, 5 listopada 2015

O królu co się nudził

Przed wielu laty żył król imieniem Niemnir, który miał wszystkiego pod dostatkiem, aż za dużo. I to mu obrzydło do tego stopnia, że życie mu się sprzykrzyło.
      Wtedy jeden z doradców poradził, żeby się zajął rządzeniem krajem. Z początku bardzo to króla zajęło i miał co robić, bo w kraju panował nieład, swary i bieda. Rychło pousuwał złych urzędników, a na ich miejsce wyznaczył dobrych ludzi, wydał rozsądne rozporządzenia i ustanowił sprawiedliwe sądy. Znalazł przy tym bardzo mądrego i uczciwego doradcę – ministra, który wszelkie sprawy obmyśleć i zarządzić potrafił, tak że król tylko nakazy podpisywać potrzebował i przynależne królowi czołobitności odbierał.

środa, 4 listopada 2015

O pochodzeniu gryfa

Dziwaczne stworzenie ten Gryf! Z postaci ni to ptak, ni to zwierz, albo jedno i drugie razem. Z przodu orzeł, z tyłu lew. A przy tym ma niby ośle uszy...
      Kiedy Pan Bóg stwarzał świat, wtedy ludziom, zanim się ułożą i zasiedzą, uczynił opiekunów. Takimi opiekunami były u nas wielkoludy, czyli po kaszubsku stolimi, istoty o kształtach i charakterze ludzkim, ale ogromnego wzrostu i siły.
      Na Kaszubach takim stolimem był Gryf. Miał postać ludzką, brodę tak dużą, że mógłby nią całe miasto jak mgłą przykryć. Brnął przez jeziora, bagna, a nawet morza, jak bocian przez płytkie pluty, chmury na obłokach zwijał jak płachty, dmuchając wywracał drzewa. Tak Gryf żył tu już długie czasy, aż zdarzyło się pewnego razu, że Stwórca wybrał się na inspekcję.

wtorek, 3 listopada 2015

O sławnej bitwie nad Worskłą, gdzie Spytko z Melsztyna zamiast na złą sławę zasłużyć wolał głowę złożyć

Wśród wysokiej bujnej zieleni stepu ciężkie hufce Witolda płynęły jak łodzie. Wiatr dął w chorągwie, rozwiewał proporce i chłodził czoła strudzonych rycerzy.
      Trzy dni już tak wędrowali naddnieprzańską ziemią, prócz trawy i ptactwa nie widząc niczego. Niecierpliwił się wielki książę i śląc wprzód swych ludzi, wciąż wyczekiwał wieści o Tatarach. Step był bezludny, ale wśród Litwinów z chwili na chwilę wzrastał niepokój.
      — My tu jako te czaple brodzim brzegiem Dniepru, zasię chanowe wojsko pewnie już gdzie indziej.
      — Tfu! — spluwali od uroku starzy wojwnicy. — Nie wymawiajcie tego jeno w złą godzinę. Toć gdyby się przeprawili na drugi brzeg rzeki, droga aż po sam Kijów przed nimi otwarta!
      Te głosy wpierw ciche, ledwo w szmer rosnące, z każdą godziną nabierały mocy. Już i starszyzna, bojarzy i książęta obawy swe połączyli w trosce o los Litwy, ów widział znaki, co krwawsze od zorzy niczego dobrego nie wróżyły wojskom. Inny przy księżycu ujrzał Białą z kosą, aż mróz szedł po kościach od tych opowieści.

poniedziałek, 2 listopada 2015

O tym, jak to rycerz Bartłomiej Brandenburczyków z Gardźca wypędził

Pięć wieków temu, kiedy książę Otton III najniespodziewaniej rozstał się z tym światem, w sławnym grodzie Szczecinie zapanował wielki smutek. Trzy dni radzono w ratuszowej sali i nie było zgody, komu władzę oddać.
      — Następców nie ostawił — wzdychał rajca Rufus — radźmy tedy, radźmy jako żywo!
      — A jak miał ostawić — gniewnie mruk­nął Hozjusz — gdy mu dopiero szło na lat dwadzieścia.
      — Rację ma! Rację — zakrzyknięto chó­rem, lecz Hozjusz dłoń podniósł, że chce mówić dalej.
      — Wszelako dziś jeszcze postanowić trzeba, komu tron Ottona oddać we władanie. Ani chybi Brandenbury już o wszystkim wiedzą. I tylko patrzeć, jak do bitwy ruszą. Smaczny to dla nich kąsek. Strzeżmy się panowie!...
      — Więc ślijmy do Wołogoszczy — znów przerwał mu Rufus. — po księcia Warcisława! Po księcia Eryka. To krew słowiańska! Precz z Brandenburami!