niedziela, 15 listopada 2015

O kneziu Kraku, co się żenić nie chciał

Działo się to w czasach baśniowych, kiedy Kraków nie był jeszcze stolicą ani nawet miastem, a na jego miejscu, tuż nad samą Wisłą, wznosił się tylko niewielki, lecz warowny gródek. Władał nim kneź Krak, sławny i prawy woj, od którego imienia miejsce przyjęło swą nazwę.
      Szczęśliwie się żyło kneziowi i drużynie. Bory wokół gródka dostarczały zwierza, rzeka ryb świeżych, zaś łany uprawne, w krąg wydarte puszczy — prosa i żyta na placki i bułki.
      Pięknym młodzieńcem był włodarz Krakowa, i liczko niejedno płoniło się przy nim, i niejedne oczy zerkały ku kneziowi. Lecz cóż, Krak wolał łowy, gonitwy, zabawy!
      — Nie starym jeszcze — zbywał dziewosłębów — gdy wiek mój nastanie, przy kominie siędę. Czas będzie wtedy na żonę i dziatki.

sobota, 14 listopada 2015

O złym rycerzu i o tym, jak za swe skąpstwo został pokarany

Żył przed wiekami w Dolinie Prądnika szlachcic bogaty, lecz skąpy. Opływał w dostatki, dwór miał wielki i służby bez liku, a chociaż brakowało mu jedynie ptasiego mleka, z poddanych swoich darł skórę i za każde przewinienie srogą wyznaczał karę. Raz za razem wzywał przed swe oblicze rządcę i burczał.
      — Z torbami mnie waszmość puścisz! Cóż to, chamstwu folgujesz? W szkatule dno już widać. Jeszcze dziś masz mi waszmość podnieść poradlne[1] i pogłówne[2]. A za miesiąc podymne[3] i myto[4]!
      A to co znowu — syknął wychyliwszy się przez okno — żyto nie zebrane! Skończyć mi z tym!
      — Kiedy niedziela — skłonił się nisko rządca. — A i żytko zielone jeszcze. Niepodobna zbierać, panie!

piątek, 13 listopada 2015

O Czarnym Krzychu i o tym, jak na majestat królewski targnąć się poważył

Kupiecki wóz grzęznąc po osie toczył się wolno rozmiękłym, wiosennym traktem. Zmordowane szkapska dobywały ostatka sił, za nic mając sobie świst bata i pohukiwanie powożącego nimi pachołka.
      — Wio, wio, maluśkie — zachęcał je wozak, ale parujące chabety nie chciały przyśpieszyć. Widać było, że lada moment ustaną. I rzeczywiście, wóz toczył się jeszcze kilka staj, a kiedy koła zaczepiły o jakiś tęgi, wystający korzeń, zatrzymał się w miejscu.
      — Nie uciągną, panie — westchnął bezradnie pachołek. — Sami widzicie — obrócił się do odzianego w bobrową szubę imć pana Kopytki, krakowskiego kupca i rajcy.
      — Nie uciągną! Nie uciągną! — warknął zagadnięty, bystro przy tym rozglądając się po lesistej okolicy. — Bacz lepiej, czy daleko jeszcze do Głogowa?

czwartek, 12 listopada 2015

O tym, jak Smiertny Dąb powstańcom pomagał

Armata huknęła po raz ostatni, a potem zarywszy rozgrzaną paszczą w leśne mchy, bezgłośnie zsunęła się z lawety. Oficer ściągnął wodze i wstrzymał konia. Wraz z nim zeskoczyło z wierzchowców kilku innych powstańców.
      — Odciąć — warknął gniewnie.
      — Tak jest! — wyprężył się któryś z kanonierów.
      A gdy uwolnione z uprzęży siwki odprowadzono wreszcie na bok, oficer znów niecierpliwie rozkazał.
      — Tu, pod dębem. Prędzej!
      — ...ędzej..., ędzej... — ponaglało echo. Wiekowy dąb w milczeniu przyglądał się krzątającym postaciom. Widział jak dwóch gibkich, lnianowłosych zuchów wykopawszy dół, pośpiesznie coś weń opuściło i rąbiąc szablami olszynę, przywaliło go zieleniną. Czuł, jak na jego grubej korze znaczą to miejsce, by móc do niego trafić. A później, gdy już skończyli, przypatrywał się igrającym obłokom mgły. Nocnej, lipcowej mgły, która — ulitowawszy się nad powstańcami — czarodziejskim płaszczem okryła ich sekret.

środa, 11 listopada 2015

O tym, jak Stacho za cesarzem na wojaczkę ruszył

W lipcowy ranek roku 1812 cesarska kareta sunęła ku Grodnu. Kolebiąc się na resorach, ciągnąc ogon kurzu, przemykała chyżo wśród pól i zagajników. Od czasu do czasu zawadzała kołem o tęgi wybój, korzeń albo dziurę i wtedy powożący mameluk oglądał się z lękiem. Ale za opuszczonymi zasłonami panowała cisza.
      Bonaparte w rozpiętym mundurze drzemał w miękkim wnętrzu. Pędzili tak kwadrans, dwa, a może cztery, aż wreszcie wjechali do przysiółka. Stęknął pod kołami dylowany mostek. Spłoszyły się araby i nim mrugnąć kto zdołał, kolasa cesarska chlupnęła w bajoro.

wtorek, 10 listopada 2015

O tym, jak rycerz Gniewosz z Dalewic obraził majestat królewski i oszczerstwo swoje pod ławą odszczekał

W gospodzie „Pod Białym Krukiem" tężał gwar i wrzawa. Karczmarz i karczmarka uwijali się jak w ukropie, lecz choć szeroką strugą lały się wciąż trunki — wołano o nowe. Ledwo utoczono piwa — już żądano wina! A najgłośniej pod oknem, gdzie wśród dworskiej gromady wodził rej pan Gniewosz.
      — Heeej!, Niemcze! Mozelskiego dawaj, a żywo! Bo na wiór tu uschniem!
      Karczmarz złym okiem łypał ku stołowi, ale czapkował gęsto i grzbiet nisko schylał. Hoo, hooo! Z panem podkomorzym nie było ci żartów! A bo to raz kompana dzbanem w łeb zajechał. A świegotliwy jaki! Od rana do północka gęba mu nie milknie.
      W mig wybił więc czop z antałka i na stół postawił.
      — Vivat Rex Poloniae! — wzniósł toast pan Gniewosz, a gdy tęgo już wąsy w kielichu umoczył, spojrzawszy po towarzyszach zaczął znów szyderczo:
      — Wiecie jak go nazywa?! Niedźwiedziem litewskim!

poniedziałek, 9 listopada 2015

O tym, jak Dobko z Oleśnicy, rycerz i pisarz królewski Władysławowi Jagiełłę życie pod Grunwaldem ocalił

Bitwa wrzała. Niżej pagóra, na którym król z garścią rycerstwa baczenie mając na całość rozkazy wydawał, huk szedł i łomot. Niczym dwa przeciwne sobie żywioły ścierały się wojska polskie i krzyżackie. Falujące, skłębione próbowały się zepchnąć, lecz nadaremnie — siła jednych i drugich wciąż była zbyt wielka.
      W tym zamieszaniu i zgiełku trudno było rozróżnić dzielnych i słabych, odważnych i niewieściuchów, wszyscy bowiem jakby w jednym zawiśli tłumie. Nie cofali się wcale z miejsca, ani jeden drugiemu ustępował pola, aż gdy nieprzyjaciel zwalony z konia albo zabity, drogę otwierał zwycięzcy. Na koniec, gdy połamano kopie, wojska zwarły się ze sobą tak silnie, że już tylko topory i groty na drzewcach ponasadzane, tłukąc o siebie, przeraźliwy wydawały łoskot niczym bijące w kuźniach młoty. Jeźdźcy, ściśnieni w tłoku, tylko mieczem nacierali na siebie i sama już jedynie siła, sama dzielność przeważała.